Ten tydzień był koszmarem. Ciągle siedziałam w domu słuchając muzyki. Czasem poszłam pojeździć na desce. Ostatni dzień. Jutro wyjeżdżamy. Dlatego też zaczęłam się pakować. Wyjęłam wielkie walizki na kółkach z szafy, po czym zaczęłam wyjmować po kolei ubrania składając je przy tym. Zajęło mi to trochę czasu, iż w jedną walizkę się nie zmieściło wszystko. Ustawiłam je przy drzwiach. Wyszłam na samotny spacer. W parku spotkałam Danię również była sama więc mogłyśmy sobie szczerze porozmawiać. Do domu wróciłam późno. Od razu się wykompałam po czym poszłam spać. Budzik zadzwonił bardzo wcześnie, iż musieliśmy jechać. Zaspana wstałam, ubrałam się i zeszłam z torbami do salonu. Był niezmierny gwar więc nie czekając poszłam do samochodu. Wszystkie walizki włożyłam do bagażnika, następnie weszłam do środka, zapięłam pas i czekając na resztę rodziny przyłożyłam do okna poduszkę, usiadłam najwygodniej jak mogłam wkładając przy tym słuchawki do uszu. Niespodziewanie zasnęłam. Dopiero obudził mnie postój samochodu. Dotarliśmy na miejsce. Wychodząc z auta dostrzegłam przepiękny dom. Był jak z bajki. Do tego też świetne podwórko. Weszłam do środka nie rozglądając się poszłam do przeznaczonego mi pokoju. Zaczęłam się rozpakowywać. Gdy już to zrobiłam ubrałam się inaczej oraz umalowałam. Następnie wyszłam na podwórze by się rozejrzeć dokładniej.
-Ładnie tu co.?- Jeydon, który szedł za mną przemówił.
-Tak tu bym mogła um..ehm..
-Lola, porozmawiajmy jak dojrzałe osoby..
-O czym chcesz gadać.?
-Co się z tobą ostatnio dzieje.? Jesteś całkiem inna. Chodzisz blada. Co jest nie tak.?
-Chcesz wiedzieć.? Ale nie mów nikomu, proszę. Wszystko każdemu dokładnie opowiem w odpowiednim czasie.
-No dobrze, a teraz mów..
-Jestem chora na AIDS, nie zostało mi za dużo czasu.
-To nie możliwe. Jak to się stało.?
-Ja tylko pomogłam koledze..
-W czym.? Chorobie.?
-Nie..Otarłam mu krew brudząc się przy tym..
-Lola, ale przecież..no..ty nie możesz umrzeć. Jesteś moją najukochańszą siostrzyczką.
-Jeydon takie jest przeznaczenie.
-Tak..ale dlaczego ty..
-Mors Certa, Hora Incerta..
-Łacina.?
-Tak.
-To przetłumacz, bo wiesz, że się nie uczyłem..
-Śmierć jest pewna, ale jej godzina nieznana..
-Zgodzę się z tym..
-Będzie dobrze.
-Zobaczymy.
Brat poszedł do domu, a ja nadal rozglądałam się po podwórku. Było cudownie. Wtem natrafiłam na stadinę koni wszystkie były takie słodkie. Lecz tylko jeden przypadł mi do gustu. Może i to dziwne ale tylko jeden był wyjątkowy, stał samotnie więc podeszłam bliżej by pogłaskać go po tej długiej grzywie..
-Śliczny co.?-rozległ się męskim nieznany mi głos. Odwróciłam się i zobaczyłam stojącego za mną przystojnego chłopaka.
-Tak, piękny.-odpowiedziałam..
-Jestem Nikodem..często tu przychodzę więc się nie zlęknij jak jeszcze raz się zobaczymy..
-Hehe..ok..ja jestem Lola..
-Pewnie przyjechałaś tu na wakacje.?
-Tak, to dom ojczyma.
-Nie żartuj.. Więc to twój ojczym. Nieźle, mój ojciec się z nim przyjaźni.
-Serio.?
-Tak. Słuchaj może byśmy się gdzieś przeszli.? Pokazałbym ci okolice.
-Czemu nie..Za godzinę.?
-Spoko, jesteśmy umówienie.
Pobiegłam do domu by się przygotować. Niko jest śliczny. Ma przepiękne oczy. Za pare minut zobaczę czy i charakter ma tak słodki..