sobota, 12 marca 2011

Rozdział 26.. `In life there is no happy ending..`

Podróż trwała kilka dni. Nie wierzyłam, że dotrę do domu żywa bez jakichkolwiek obrażeń, a jednak. Zobaczyłam swoją ukochaną plażę, spojrzałam na miejsce gdzie najczęściej wraz z Eduardo przesiadywaliśmy i spoglądaliśmy na zachód słońca. Zrobiłabym wszystko by to wróciło, by moja miłość nadal żyła i była tuż obok. Bym była szczęśliwa bynajmniej na tę godzinę gdy jesteśmy razem. By wszystko było lepsze, piękniejsze a zarówno i trudne. Były upadki ale tak powinno właśnie być. Bo miłość jest trudna, nikt nie powiedział że ma być inaczej.
Wybiegłam z łodzi jako pierwsza. Od razu powędrowałam do tego miejsca, miejsca wspomnień. Chciałam przez chwilę poczuć się tak jakby wszystko było w porządku. Zamknęłam oczy i byłam już w innym świecie. Po niespełna 10 minutach udałam się do domu, lecz najpierw pożegnałam się z osobami poznanymi tam gdzie skończyło się szczęście, a zaczęła rozpacz.
Wchodząc do domu zobaczyłam zrozpaczoną matkę, a przy niej brata, który próbował ją uspokoić. Przez przypadek trzasnęłam drzwiami i weszłam do salonu. Ustałam na progu patrząc jak to zmieniło się wszystko po moim powrocie.
-Lola.! Skarbie, tak długo Cię nie było.Co się działo.?-mama rzuciła mi się na szyję, była zadowolona moim powrotem.
-Echh, to skomplikowane i trudne. Muszę się wykąpać i iść do rodziców Dudu, muszę ich o czymś powiadomić.- moje oczy znowu zaczynały stawać się przepełnione słonymi łzami. `Jak ja im to powiem.? Jak oznajmię kochającej się rodzinie, iż ich syn popełnił samobójstwo.?`. Po moich słowach Jeydon wstał z łóżka i zbliżył się do mnie.
-Co się stało z Eduardo.?!-zapytał poddenerwowany.
-On..on..-zaczęłam płakać, strasznie ciężko mi było o tym mówić. Usiadłam na podłogę i zalałam się łzami.
-Co do cholery.?!
-Odebrał sobie życie.!
Zapadła cisza, ja otrząsnąwszy się poszłam do siebie. Wzięłam kompiel i ubrałam się w czyste ciuchy. Następnie tak jak postanowiłam, poszłam do rodziców ukochanego. Strasznie się bałam, tak bardzo byłam przerażona ich reakcją. Nie chciałam by musieli przeżywać to co ja. Ale inaczej się nie dało. Podeszłam do drzwi i wahając się zapukałam. Otworzyła mi pełna radości i miłości kobieta.
-Dzień dobry..
-Witaj kochanie, już wróciliście z podróży.? Gdzie Eduardo.?
-Chciałabym właśnie o tym z panią porozmawiać.
-Zapraszam do środka.-mina kobiety stała się poważna, jak gdyby coś podejrzewała.
-Czy jest pański mąż.?
-Oczywiście już go wołam.
-Maat, skarbie chodź na chwilkę.!
-Coś się stało.?
-Ten młody człowiek chcę z nami porozmawiać.
-No dobrze, siądźmy.
-A więc, państwo Burger nie wiem jak do tego się zabrać. To cholernie trudne, nie chcę państwa zranić, ale i tak wiem że to zrobię nie umyślnie. Te słowa będą bolesne, i zapewne dla was nie przewidywalne.-nie potrafiłam im tego powiedzieć, znowu zaczęłam zanosić się płaczem.-pański syn..on..on..odebrał sobie życie, popełnił samobójstwo..
-Jak to.?! Przecież, to na..nasz kochany sy-nek on nie mógł, nie zrobiłby te..-jego matka była roztrzęsiona..
-Niestety, jest mi przykro ja sama nie potrafię sobie wytłumaczyć dlaczego opuścił osoby które go kochają..
-Dziękuję za informację.
-To lepiej już pójdę, przepraszam, że przynoszę złe wieści. Jest mi przykro.
Przed powrotem do domu poszłam do sklepu. Kupiłam dwie żyletki i jedną wódkę. Tak wiem, to nie dojrzałe, to nie prawidłowe się tak zachowywać ale czy ja mam coś jeszcze ciekawego do roboty na tej ziemi.? Czy jestem komuś potrzebna.? Nie sądzę. Wydaje mi się iż lepiej sobie coś zrobić, a najlepiej to co Ed i spotkać się z nim po tej drugiej stronie. Chociaż już niedługo, w końcu jestem chora na hiv.
W domu, poszłam do łazienki i usiadłam tuż obok wanny. Skuliłam nogi, otworzyłam alkohol, i wyjęłam zakupioną żyletkę z kieszeni. Na początku napiłam się trochę czegoś obrzydliwego. Później zaś zaczęłam się krzywdzić. Zrobiłam jedną kreskę, a z rany leciało niesamowicie dużo krwi. Następnie zaś zaczęłam pić procenty do czasu gdy nie straciłam świadomości i zasnęłam..

1 komentarz: